poniedziałek, 30 maja 2011

Battles - Gloss Drop

     Przyznam się szczerze, że bardzo długo czekałem na tę płytę. Pierwsze EPki Battles były czymś co nie do końca pasowało do mojego gustu. Wydawało się, że prezentowany tam rock matematyczny składał się ze zbyt losowych równań. Mimo tego i tak kilka utworów było bardzo ciekawych i godnych uwagi. Później pojawiła się płyta Mirrored. Parafrazując Armstronga, można powiedzieć, że ten krążek był dużym krokiem dla muzyki, o którym powinno się pamiętać przez długie, długie lata. Najbardziej znana piosenka Atlas wbiła się w moją głowę tak silnie, że rytm przewodni będę wstanie wystukać wszędzie i zawsze. Płyta w dziedzinie math-rocka mógłbym nazwać ogromnym eksperymentem, który wymknął się spod kontroli i doprowadził do wielkiego wybuchu.
     Po czterech latach pojawiła się kolejne dziecko Battles: Gloss Drop. Kiedy tylko dostałem ten zestaw utworów w swoje ręce czułem jak bardzo jestem pobudzony. Bez zbędnego czekania pierwsza piosenka już się odtwarzała. Zwiększyłem głośność i... tutaj natknąłem się na mały problem. Cała płyta jest tak bardzo zmiksowana, że dzwięki są jakby przytłumione. Żeby usłyszeć wszystko bardzo dobrze, należy nie szczędzić głośników. Jest to jednak jeden z dwóch minusów całej płyty. Jednak o tym drugim dopiero za chwilę. Teraz czas na niekończącą się listę pochwał.
     Kreatywność ocenić można na 10/10. Nie wiem co musiałoby się chłopakom przytrafić żeby cokolwiek im się nie udało. Gama dźwięków wydaje się być nieskończona a sposób w jaki są płączone jest wręcz mistrzostwem. Gwarantuje każdemu, że nie da się nie wystukiwać rytmu idąc ze słuchawkami w uszach i słuchając Gloss Drop. Perkusja jak zwykle stała się kręgosłupem rytmu a dwoje pozostali członkowie zespołu dopełniają dźwięki bębnów gitarą, organami oraz wszelkimi dostępnymi samplami. Nie wiem czy nazwać to magią, sztuką czy też obiema rzeczami na raz. Idźmy jednak dalej....
     Tyondai Braxton opuszczając Battles pozbawił zespół swojego wokalu, który idealnie zgrywał się z tworzoną muzyką. Dziś możemy usłyszeć czterach innych muzyków, którzy gościnnie użyczyli swojego głosu. Matias Aguayo w piosence Ice Cream dał się poznać już wcześniej gdyż wspomniany singiel został wydany już kilka tygodni wcześniej i możecie poczytać o nim kilka postów niżej. Znany zapewne sporej części ludzi Gary Numan niestety chyba nie stanął na wysokości zadania. Z pewnością wzbogacił Battles o przyjemne brzmienie gitary lecz wokal pozostawia wiele do życzenia. Zupełnie odwrotnie jest z Kazu Makino, która wpasowała się chyba najlepiej z wszystkich gości ze swoim głosem. Dlatego też Sweetie & Shag jest jedną z moich ulubionych piosenek na tej płycie. Ostatni na liście jest Ymantaka Eye. Niestety tutaj również się zawiodłem gdyż niestety nie dodał on barw do Sundome. Może dlatego też została do płyty dołączona piosenka w wersji instrumentalnej.
     Utwory, które znalazły się na płycie są w pełni różnorodne. Najbardziej jednak przypadły mi do gustu Africastle oraz White Electric. Pierwszy z dwóch ma bardzo przyjemny początek i rozkręca się do szybkiego brzmienia co może się bardzo podobać. Drugi również zbudowany jest w podobny sposób ale niesie już znacznie więcej energii. Szczęśliwie piosenka trwa ponad sześć minut więc każdy zdąży się naładować białą elektrycznością.
     Mógłbym jeszcze sporo napisać o tej płycie lecz teraz pora na opinię z Waszej strony. Poniżej prezentuję znacznie wydłużony utwór Wall Street. Warto poświęcić dziesięć minut bo ta piosenka daje bardzo dobry pogląd na płytę jako całość.




Ocena płyty:
Wokal: 5/10
Brzmienie: 9/10
Orginalność: 10/10


Ocena końcowa 8.0/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz