czwartek, 3 listopada 2011

Dead Sons - Boom Booom EP

      Pokłony ponownie w kierunku nieistniejącego zespołu Milburn. Nie dość, że tworzyli bardzo dobrą muzykę to jeszcze dwóch członków po rozpadzie zespołu utworzyli własne. Tom Rowley udał się w zakamarki muzyki odrobinę odbiegającej od poprzednich dokonań. Zespół Dead Sons z pewnością gra odrobinę 'ciemniejszą' muzykę w porównaniu ze zwykłym brytyjskim rockiem. Nie wolno jednak przejść obojętnie obok nowej EPki.
      Boom Booom zaserwuje nam cztery piosenki o łącznej długości blisko trzynastu minut. Shotgun Woman od pierwszych dźwięków przedstawia się jako 'mocna' piosenka o jednolitym rytmie. Jestem wręcz przekonany, że spodoba się Wam bez dwóch zdań.


Dla wielbicieli bardziej bluesowej muzyki polecam utwór numer dwa: 'You're Not Half as Smooth as Me'. Piosenka przynosi lekki odpoczynek na płycie tak samo jak 'Better Than Being Alone'. Natomiast pomiędzy tymi dwoma znajduje się 'Bangonfulturn'. Trochę ponad dwie minuty bardzo żywiołowej muzyki, którą spokojnie można zadowolić smakosza szybkiej i mocnej muzyki.
   Polecam zakup tej EPki z dwóch powodów. Po pierwsze nie jest ona droga (2.5£) a po drugie gwarantuję, że spędzicie z tą płytą bardzo dużo czasu i często będziecie do niej wracać.


Ocena płyty:
Wokal: 8/10
Brzmienie: 9/10
Orginalność: 7/10


Ocena końcowa 8.0/10

poniedziałek, 24 października 2011

The Book Club - Death In The Afternoon

      Wspomnień czar... wspomnień bardzo przyjemnych. Mam nadzieję, że chociaż część z was kojarzy zespół Milburn. Niektóre ich piosenki zaliczały się do gatunku 'mindblower'. Tak tak... to była piąkna brytyjska muzyka. Piosenki takie jak 'Send in the boys', 'Well well well', 'Lads 'N' Lasses', 'Showroom' były totalnym odlotem. Nie dało się posłuchać ich tylko raz a potem na zawsze zapomnieć. Muzyka marzenie. Niestety w roku 2008 grupa rozpadła się. Nie chciało mi się wtedy wierzyć, że chłopaki zostaną zapomniani albo sami zapomną jak wspaniałe rzeczy tworzyli.
      Szczęśliwie pierwszy wokalista Joe Carnall dołączył do trzech muzyków (Anthony Allen, Pat Conwill,  Tom Colclough) formując zespół The Book Club. Po pierwszy singlach i EPkach nadszedł czas na długogrający krążek. 'Death in the afternoon' jest dla wszystkich, którze stęsknili się za Milburn oraz za dobrą brytyjską muzyką. Zestaw dziesięciu piosenek powinien zadowolić każdego, bez względu na to czy lubicie szybsze rytmy czy coś spokojnego. Grane riffy są stosunkowo proste, nie wymagają od nas wiele czasu by się do nich przyzwyczaić. Złożone są jednak tak doskonale, że tworzą wspaniałe melodie, tworzące jeszcze wspanialsze piosenki. Ta płyta jest czymś czego w mojej kolekcji brakowało. Gwarantuję, że wydane pieniądze wynagrodzą wam powierzone zaufanie. 
      Tytułowa piosenka jest tą, która zasadniczo prezentuje styl zespołu. Piosenki ciut wolniejsze w porównaniu z Milburn. Jest też więcej spokojnej muzyki co świadczy po części o tym, że muzycznie chłopaki bardzo dorośli. 'Mr. K' - bardzo chwytliwy rytm, przy którym zwyczajnie można się przyjemnie uśmiechnąć. Piosenka numer trzy jest dla romantyków. Spokojne brzemienie i wspaniały głos Joego tworzą cudowną kompozycję. Piosenka jednak z czasem przyspiesza przygotowując do kolejnego utworu. 'Matchstick Song' pozwoli nam znacząco przyspieszyć (pomimo spokojnego początku). Piosenka sama w sobie niesie bardzo dużo energii. Pozostałe utwory również powinny was zachwycić. W szczególności piosenka 'Anarchist', która spokojnie mogłaby być umieszczona na jednym z albumów Milburn.
      Ze względu na fakt, że chłopaki nie nagrali jeszcze żadnego teledysku do nowej płyty, zachęcam do odsłuchania jednej z ich wcześniejszych piosenek.


Ocena płyty:
Wokal: 8/10
Brzmienie: 9/10
Orginalność: 8/10

Ocena końcowa: 8.33


środa, 8 czerwca 2011

Kasabian - Switchblade Smiles

     Dzisiaj czas na krótką wstawkę. Jednak tylko chodzi o długość treści. Polecam dłużej zatrzymać się przy nowej piosence Switchblade Smiles z nadchodzącego albumu Velociraptor. Nie sądziłem, że ta kapela zmieni kierunek po wielkim sukcesie jakim był album West Rider Pauper Lunatic Asylum. Stało się jednak. Wyszło na dobre ;)
Zaczynamy:

poniedziałek, 30 maja 2011

Battles - Gloss Drop

     Przyznam się szczerze, że bardzo długo czekałem na tę płytę. Pierwsze EPki Battles były czymś co nie do końca pasowało do mojego gustu. Wydawało się, że prezentowany tam rock matematyczny składał się ze zbyt losowych równań. Mimo tego i tak kilka utworów było bardzo ciekawych i godnych uwagi. Później pojawiła się płyta Mirrored. Parafrazując Armstronga, można powiedzieć, że ten krążek był dużym krokiem dla muzyki, o którym powinno się pamiętać przez długie, długie lata. Najbardziej znana piosenka Atlas wbiła się w moją głowę tak silnie, że rytm przewodni będę wstanie wystukać wszędzie i zawsze. Płyta w dziedzinie math-rocka mógłbym nazwać ogromnym eksperymentem, który wymknął się spod kontroli i doprowadził do wielkiego wybuchu.
     Po czterech latach pojawiła się kolejne dziecko Battles: Gloss Drop. Kiedy tylko dostałem ten zestaw utworów w swoje ręce czułem jak bardzo jestem pobudzony. Bez zbędnego czekania pierwsza piosenka już się odtwarzała. Zwiększyłem głośność i... tutaj natknąłem się na mały problem. Cała płyta jest tak bardzo zmiksowana, że dzwięki są jakby przytłumione. Żeby usłyszeć wszystko bardzo dobrze, należy nie szczędzić głośników. Jest to jednak jeden z dwóch minusów całej płyty. Jednak o tym drugim dopiero za chwilę. Teraz czas na niekończącą się listę pochwał.
     Kreatywność ocenić można na 10/10. Nie wiem co musiałoby się chłopakom przytrafić żeby cokolwiek im się nie udało. Gama dźwięków wydaje się być nieskończona a sposób w jaki są płączone jest wręcz mistrzostwem. Gwarantuje każdemu, że nie da się nie wystukiwać rytmu idąc ze słuchawkami w uszach i słuchając Gloss Drop. Perkusja jak zwykle stała się kręgosłupem rytmu a dwoje pozostali członkowie zespołu dopełniają dźwięki bębnów gitarą, organami oraz wszelkimi dostępnymi samplami. Nie wiem czy nazwać to magią, sztuką czy też obiema rzeczami na raz. Idźmy jednak dalej....
     Tyondai Braxton opuszczając Battles pozbawił zespół swojego wokalu, który idealnie zgrywał się z tworzoną muzyką. Dziś możemy usłyszeć czterach innych muzyków, którzy gościnnie użyczyli swojego głosu. Matias Aguayo w piosence Ice Cream dał się poznać już wcześniej gdyż wspomniany singiel został wydany już kilka tygodni wcześniej i możecie poczytać o nim kilka postów niżej. Znany zapewne sporej części ludzi Gary Numan niestety chyba nie stanął na wysokości zadania. Z pewnością wzbogacił Battles o przyjemne brzmienie gitary lecz wokal pozostawia wiele do życzenia. Zupełnie odwrotnie jest z Kazu Makino, która wpasowała się chyba najlepiej z wszystkich gości ze swoim głosem. Dlatego też Sweetie & Shag jest jedną z moich ulubionych piosenek na tej płycie. Ostatni na liście jest Ymantaka Eye. Niestety tutaj również się zawiodłem gdyż niestety nie dodał on barw do Sundome. Może dlatego też została do płyty dołączona piosenka w wersji instrumentalnej.
     Utwory, które znalazły się na płycie są w pełni różnorodne. Najbardziej jednak przypadły mi do gustu Africastle oraz White Electric. Pierwszy z dwóch ma bardzo przyjemny początek i rozkręca się do szybkiego brzmienia co może się bardzo podobać. Drugi również zbudowany jest w podobny sposób ale niesie już znacznie więcej energii. Szczęśliwie piosenka trwa ponad sześć minut więc każdy zdąży się naładować białą elektrycznością.
     Mógłbym jeszcze sporo napisać o tej płycie lecz teraz pora na opinię z Waszej strony. Poniżej prezentuję znacznie wydłużony utwór Wall Street. Warto poświęcić dziesięć minut bo ta piosenka daje bardzo dobry pogląd na płytę jako całość.




Ocena płyty:
Wokal: 5/10
Brzmienie: 9/10
Orginalność: 10/10


Ocena końcowa 8.0/10

piątek, 20 maja 2011

Mental Architects - Patience, Communication, Understanding, Go!

     Dnia dzisiejszego otrzymałem wiadomość od Mental Architects o następującej treści:
"Unfortunately you didn't win the official prize. But you being our only foreign fan that showed interest - here's tha link to our unreleased EP. You can listen to it online. Please don't distribute. "
Konkurs polegał na utworzeniu dowolnie zmienionej nazwy zespołu. Mimo, że zostałem nieoficjalnym zwycięzcą(ze względu na kraj pochodzenia:D ), to i tak wygrana płyta w wersji elektronicznej pozwoliła mi napisać poniższą recenzję.

Zgodnie z zasadami jakie wyznaję na tym blogu, żaden link do płyty nie zostanie umieszczony.

     Już wcześniej mogliście zapoznać się z utworem Go!, który bez wątpienia miał w sobie wiele energii. 
Pozostałe trzy wraz z wymienioną tworzą następujący zestaw:
1. Count To Eleven
2. Ash On Your Tongue
3. We Shall Make Each Other
4. Go!
Wierzcie mi lub nie ale na tę EPkę warto poczekać do dnia premiery. 25 minut i 44 sekundy. Tyle właśnie muzyki otrzymacie w nagrodę za cierpliwość. 
     Z tego co udało mi się wywnioskować piosenka Count To Eleven miała się nazywać Overdriving People Away. Wydaje mi się, że pierwotna nazwa lepiej oddaje rytm piosenki: równomierny, z dużą dawką dobrej gry na perkusji oraz naprzemiennym silnym oraz delikatnym brzmieniem gitary. Jedynie słyszalne w tle 'ten' wskazuje nam dlaczego nazwa została zmieniona. Dobrze słyszalny bas zgrywa się bardzo dobrze w jedną całość. Wyraźnie czuć wpływ rocka matematycznego, który miał swoje odbicie w ciągłych zmianach melodii.
     Piosenka Ash On Your Tongue to już zupełnie inna dawka energii. Mocne gitarowe brzmienie wręcz wkrada się przez głośniki do pokoju. Cieszy mnie bardzo, że chłopaki nie skupili się na spokojnych melodiach. Cały czas bowiem twierdzę, że brakuje w obecnych czasach zdecydowanej, porywającej muzyki. Mental Architects starają się zapełnić tę lukę i wychodzi im to lepiej niż dobrze. Nie twierdzę tutaj, że muzyka tego zespołu jest niekończącą się zdecydowaną grą na gitarze. Bardziej chodzi mi o fakt, że sposób w jaki budowane są te cztery piosenki pozwoli "porwać" słuchacza w świat, w którym następują ciągłe zmiany.
     Piosenka We Shall Make Each Other zapewne nie znajduje się przypadkowo na trzeciej pozycji. Po dwóch wcześniejszych utworach i przed ostatnim czwartym potrzebne jest wyciszenie. Dzięki takiej kolejności piosenek słuchacz nie jest zarzucony niekończącymi się mocnymi brzmieniami. Przygotowany zostaje jednak do piosenki Go!, która jest chyba najlepszym utworem na całej EPce. W samej piosence podoba mi się spokojny klimat, który stopniowo przybiera bardziej i bardziej zdecydowaną formę. Kilka sekund przerwy na końcu i... Go!
     Wspaniały utwór, wieńczący całą płytę i stawiający wielką kropkę nad i. Bez namysłu mogę powiedzieć, że będziecie odsłuchiwali tę piosenkę jeszcze wiele, wiele razy. Po wcześniejszy opis polecam udać się kilka postów niżej. Znajdziecie też tam dobrze zrobiony teledysk. Dla leniwych link do recenzji: mlask myszką

Ocena płyty:
Brzmienie: 9/10
Orginalność: 8/10

Ocena końcowa: 8.5

czwartek, 19 maja 2011

Arctic Monkeys - Suck It And See (review)

     To powinna być bardzo krótka recenzja. Zapytacie dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Jednak o niej za chwilę.

     Suck It And See jest płytą wyczekiwaną z niecierpliwością. Arctic Monkeys zapowiedzieli, że na tym krążku wrócą do wcześniejszego brzmienia. Sądziłem, że mają na myśli brzmienie ze swoich dwóch pierwszych płyt: surowe, proste i niesamowicie chwytliwe. Niestety minąłem się z oczekiwaniami o lata świetlne. Prawdopodobnie chłopaki miną się również ze wzrostem popularności i zaczną bratać się z tendencją odwrotną. Pozwolę sobie zobrazować w sposób matematyczny skąd może wziąć się dużo negatywnych recenzji tej płyty. Oto lista piosenek:

1. She's Thunderstorms
2. Black Treacle
3. Brick By Brick
4. The Hellcat Spangled Shalalala
5. Don't Sit Down 'Cause I've Moved Your Chair
6. Library Pictures
7. All My Own Stunts
8. Reckless
9. Piledriver
10. Love Is A Laserquest
11. Suck It And See
12. That's Where You're Wrong

Przyjąć można pewien podział na trzy zbiory (będzie to również odpowiedź na zadane na początku pytanie):
 - zbiór A={1, 3, 4, 6, 7, 8, 9, 10, 11}
 - zbiór B={3}
 - zbiór C={5}

Niestety zbiory A, B oraz C można nazwać trzema osobnymi piosenkami. Ktoś może się ze mną nie zgadzać ale ten album składa się praktycznie tylko z trzech piosenek. W zasadzie ciężko jest jakkolwiek poddać je recenzji gdyż Brick By Brick oraz Don't Sit Down 'Cause I've Moved Your Chair znamy już z wcześniej wydanych singli natomiast piosenki ze zbioru A są spokojnymi utworami niewykraczającymi poza senne brzmienie. Sami artyści wydają się bronić swojego dzieła tytułem ostatniej piosenki That's Where You're Wrong. Niestety będzie to bardzo trudna obrona, która może się skończyć dopiero wydaniem następnej płyty. 





   Arctic Monkeys chyba chcieliby aby każdy dojrzewał razem z nimi. Niestety w rzeczywistości większość słuchaczy w ogóle nie chce dojrzewać ponieważ mają już swój muzyczny świat.

Ocena płyty:
Wokal: 7/10
Brzmienie: 3/10
Orginalność: 2/10

Ocena końcowa: 4.0

The Slew - 100%

Uwaga! Uwaga! Achtung! Achtung!

     Proszę przygotować uszy na brzmienie bardzo nietypowe, orginalne, łączące w sobie dwa gatunki muzyki tworząc jeden wspaniały. Jeśli lubicie Rage Against The Machine, to zapraszam do przeczytania poniższej recencji. Gorąco zapraszam.

     Zespół The Slew tworzy grupa dwóch DJów(Kid Koala, Dynomite D) oraz dwóch byłych członków zespołu Wolfmother(Chris Ross, Myles Haskett). Poznali się przy produkcji soundtracku do filmu Jaya Rowlandsa. Niestety film nigdy nie ujrzał światła dziennego. Muzycy postanowili jednak dalej tworzyć muzykę. Współpraca zaowocowała wydaniem płyty 100% w roku 2009. 
     Album jest bardzo dojrzałym dziełem, które tworzy zwartą jedność. Od pierwszej do ostatniej piosenki towarzyszy cięgłe wrażenie, że wkroczyliśmy w zupełnie inny świat muzyki. Jeżeli ktoś nie znał wcześniej Rage Against The Machine to z pewnością powie, że właśnie urodził się na nowo. Wspaniały bas Chrisa Rossa, niekiedy mocne a czasem delikatne brzmienie perkusji oraz wspaniale dopracowane beaty stworzone przez dwóch DJów pozwalają odkryć na nowo rap rock.
     Dla tych, którzy przesłuchają tę płytę mam jedno ważne przesłanie. Choćbyście starali się nie wracać do tych 10 utworów, to gwarantuję, że wam się to nie uda. Już na samym wstępie tytułowa piosenka potrafi powalić na kolana dowolnego słuchacza. Nawet takiego, który nigdy wcześniej nie lubił gitarowych brzmień. Natomiast im dalej zagłębimy się w dźwięki kolejnych utworów... tym więcej przyjemności dla naszych uszu. Mój znajomy powiedział, że przy takiej muzyce mógłby wsiąść do czarnego kabrioleta, rozkręcić głośniki do granic i wolno jechać przez miasto. Gdy usłyszał piosenkę Robbing Banks (Doin' Time) już wiedział gdzie tym kabrioletem by pojechał. Sam chętnie bym się z nim zabrał byle tylko móc posłuchać The Slew. 
     Dla wielbicieli nieco wolniejszych rytmów polecam przeskoczyć do piosenek The Grinder oraz Shackled Soul. Są to typowe kawałki, które umożliwiają  muzykom nabrać trochę sił podczas koncertu. Wszystko po to by spożytkować te siły w dalszej części przedstawienia. Mogę zapewnić, że koncerty zepołu The Slew są nie gorsze niż nagrana przez nich płyta.
     Końcowe dwa utwory są zachowane dla bardzo stanowczego brzmienia, przy którym każdy mężczyzna może poczuć się o wiele silniejszym niż na co dzień. Już sam tytuł Battle Of Haeven And Hell może unieść nas na wyżyny męskości. Piosenka ta jest dużym popisem Kida Koali, który dużo dobrego zostawił sobie na koniec.
     Płyta jest bardzo pozytywnym zaskoczeniem w obecnych czasach. Miło jest posłuchać czegoś stanowczego i wkraczającego na nowo na szlaki otwarte przez Rage Against The Machine.






Ocena płyty:
Wokal: 7/10
Brzmienie: 10/10
Orginalność: 10/10

Ocena końcowa: 9.0

środa, 11 maja 2011

The Streets On Fire - This Is Fancy

     Zastanawiacie się czasami gdzie podziali się w Polsce dobrzy muzycy? Wydaje mi się, że można wymienić ich na palcach dwóch dłoni. Dobre zespoły? Niestety jest ich jeszcze mniej. Szczęśliwie pewien czas temu udało mi się natrafić na zespół, w którym...
Przyjrzyjmy się jednak wstępnie jaki jest jego skład:

Chadwick
Yuri Alexander
Scott Van Buren
Gabriel Palomo
Sebastian Brzek
Sara Jean

Warto zwrócić uwagę na przedostatnie nazwisko. Sebastian jest basistą pochodzącym z Tychów. Ma 28 lat i aktualnie mieszka w Chicago. Jest jednym z mało znanych przedstawicieli naszego kraju w muzyce tworzonej za oceanem. Wszystko jednak może się jeszcze zmienić gdyż The Streets On Fire wydali jak do tej pory jedynie dwa albumy:

- Hot Weekend EP (2009)
- This Is Fancy (2010)

natomiast następne są w drodze.

     Chciałbym skupić się na krążku This Is Fancy. Już od pierwszego(a nawet dowolnego) utworu można wyczuć czym charakteryzują się TSOF. Przede wszystkim nie mamy tutaj do czynienia ze standardowym wokalem, który często daje się spotkać w Stanach Zjednoczonych. Lekka chrypka i nietypowa barwa głosu sprawiają wrażenie jakoby przy nagrywaniu wokalu udział miały syntezatory. Można dzięki temu odnieść wrażenie, że Chadwick jest dodatkowym(elektronicznym) instrumentem w zespole. Brzmienie gitary jest przyjemne dla ucha chociaż nie wykracza poza żadne granice. Może właśnie dzięki zachowaniu umiaru w swojej grze i nie wkraczaniu w zbędną awangardę udało się osiągnąć bardzo dobry efekt. Nie chciałbym jednak by moje poprzednie zdanie świadczyło o tym, że TSOF są kolejnym zwykłym zespołem, który nie wnosi nic nowego do współczesnej muzyki. Jest zupełnie odwrotnie. Zachowanie granic, nietypowy wokal, bardzo wyraźne brzmienie, stwarzają tej kapeli duże perspektywy rozwoju. Miejmy nadzieję, że Sebastian zagości kiedyś na koncercie w Polsce. 
By wczuć się dobrze w to o czym piszę, polecam odsłuchać utwór Astronaut Love Triangle




Ocena płyty:
Wokal: 8/10
Brzemienie: 8/10
Orginalność 6/10

Ocena końcowa: 7.3

sobota, 7 maja 2011

Mental Architects - Go!

     Kapela Mental Architects skończyła tworzyć wczoraj swój pierwszy klip muzyczny do EPki Patience, Communication, Understanding, Go!.

     Polecam wszystkim, którzy zainteresowani są rockiem matematycznym. Jeśli można użyć takiego słowa to brzmienie jest tutaj dość stanowcze. Żaden z trojga muzyków nie ma zamiaru stać w cieniu swoich kolegów. Każdy instrument jest bardzo wyraźnie słyszalny co zawsze wysoko sobie cenię. Posłuchajcie i sami przypiszcie ocenę.



piątek, 6 maja 2011

Rodzime brzmienie... Napszykłat (np) - Kultur Shock

     Na dzień dzisiejszy do przesłuchania polecam coś pochodzącego z mojego miasta: NP - Kultur Shock. Rzecz pierwsza i najważniejsza nie wolno krążka oceniać po kilku sekundach. Proszę was szczerze dajcie tej płycie trochę czasu na prawidłowe dotarcie do waszych uszu.
     Kiedy już wczujecie się w brzmienie NP niewątpliwą przyjemnością będzie puszczanie czterech aktualnie dostępnych kawałków bez przerwy. Tytułowa piosenka Kultur Shock wprowadza w błogi i spokojny stan gdyż rytm jest raczej jednostajny. Polecam więc tę piosenkę wszystkim, którzy nie szukają nietypowych brzmień. Natomiast Bujanka jak i Miejsce... to już jest muzyka wykraczająca dalece poza typowy hip-hop. W zasadzie ciężko umieścić NP w jednym gatunku, gdyż każde nagranie oraz każdy ich krążek ma swój własny klimat. Tak samo swój klimat mają dwie wspomniane wcześniej piosenki. Pierwsza wrażenie nie jest powalające. Polecam jednak odsłuchać bujankę(nagraną już wcześniej przez Piernika) kilka razy by uznać ten utwór za wspaniałą muzykę. Znacznie szybciej spodobać może się Miejsce, które również z każdym odtworzeniem wydaje się być jeszcze lepsze.
     Niestety jedynym minusem czterech zaproponowanych piosenek jest Tak milujeme svet. Nie ma tu niczego niestandardowego czyli czegoś co wyróżnia napszyklat. Muzyka bardzo jednostajna, wokal niczym nie zachwyca. Jedym słowem piosenka do jednokrotnego przesłuchania.

Czekam niecierpliwie na wydanie całej płyty by móc ocenić o wiele lepiej dokonania NP. Premiera już 24 maja.


Na tym etapie brak oceny. Poczekajmy do premiery.

czwartek, 31 marca 2011

Battles - Ice Cream... czyli idziemy na lody

    Rock matematyczny może nam się spodobać poprzez dwie drogi. Pierwszą z nich jest miłość od pierwszych dźwięków. Natomiast drugą jest wcześniejsza znajomość rocka progresywnego. Bez wątpienia rock matematyczny ma wiele wspólnego z progresywnym. Wystarczy porównać niektóre piosenki z King Crimson i natychmiastowo zobrazują nam się cechy wspólne dla obu podgatunków rocka. Dzisiaj chciałem przedstawić piosenkę, która dopiero niedawno ujrzała światło dzienne i należy właśnie do matematycznych brzmień.

      Mowa tutaj o piosence z tytułu postu: Battles - Ice Cream. Ten utwór jak i pozostałe z nadchodzącej płyty Gloss Drop zostały nagrane dwukrotnie. Pierwszy raz gdy Tyondai Braxton należał jeszcze do tego zespołu. Jednak po jego odejściu chłopaki nie mieli zamiaru wpisywać go jako współtwórcę albumu, który zamierzali wydać. Dlatego do współpracy zaprosili wielu innych muzyków. Więcej na ten temat napiszę 06.06.2011 czyli w dniu premiery krążka. Podczas drugiego nagrania Ice Cream głosu użyczył Matias Aguayo. Trzeba przyznać, że zrobił to bardzo dobrze gdyż mimo wielu obaw muszę przyznać, że piosenka niezmiernie przypadła mi do gustu. Brzmienie oczywiście jak zawsze w przypadku Battles jest orginalne i przyciąga słuchacza niczym magnes. Jedno co zastanawia to fakt, że wszystkie dźwieki dobrze ze sobą współgrają. We wcześniejszych nagraniach nie było to zawsze oczywiste. Bardzo często linie melodyczne były nieregularne. Utwór jako całość jest bez wątpienia godny polecenia wielbicielom rocka matematycznego. Bez względu na to czy w tej muzyce zakochali się już na starcie czy też przyszli do niej dzięki podobnym podgatunkom.




Ocena piosenki:
Wokal: 6/10
Melodia: 9/10
Orginalność: 10/10 (jak zawsze w przypadku Battles)

Ocena ostateczna: 8.5/10

czwartek, 24 marca 2011

Słowem wstępu

Zważając na fakt, iż blogów traktujących o muzyce jest bardzo dużo w języku angielskim, postanowiłem poprowadzić jeden w naszym ojczystym języku. 

Nie chcę obrażać tutaj gustów muzycznych, więc wszelkie stwierdzenia w stylu "dobra muzyka" czy też "właściwa muzyka" proszę traktować jako muzykę zgodną z prezentowaną na tym blogu. Zawiodę niektórych słuchaczy i niestety nie będę umieszczał tutaj żadnych sznurków do albumów. Chcę pokazać co jest godne przesłuchania, dlaczego warto poświęcić czemuś czas oraz gdzie można znaleźć legalne źródła z muzyką. Jeżeli ktoś nie chce kupować albumów to będzie musiał poszperać samemu w zakamarkach sieci. Jedyne co mogę polecić to program do wymiany plików SoulSeek: